literature

The king of Salia - Rozdzial XVIII

Deviation Actions

KanahaniART's avatar
By
Published:
435 Views

Literature Text

Rozdział XVIII
Póki jest nadzieja


W ciemnej, niewielkiej jaskini panowała niczym nieprzerwana cisza. W powietrzu czuć było napiętą atmosferę smutku i żalu. W cieniu siedział Loan, rozmyślający nad stratą swojej siostry. Nadal nie potrafił tego przyjąć, zrozumieć, wybaczyć samemu sobie, że temu nie zaradził. Niestety, nie da się cofnąć czasu ani śmierci. Pozostało mu się tylko z tym pogodzić. Tuż u jego boku siedziała Kayne, towarzysząc mu w żałobie, tkwiąc w bólu wraz z nim. Jako jedyna go rozumiała, a także jako jedyna pragnęła go wspierać do samego końca. Dzięki niej szarooki samiec zdołał uciszyć swój gniew i rozpacz.

Niespodziewanie, grobowe milczenie przerwał stukot pazurów, albowiem oto przybył Kapotek, niosąc wieści nieszczęśliwe:

- Loanie, jest gorzej niż myśleliśmy! Nic nie mogliśmy zrobić!
Biały samiec podniósł łeb, kierując na niego swoje smutne, trochę puste spojrzenie. Cichym, dziwnie łagodnym głosem spytał:

- Co się stało?

- Wojska dextriańskie okazały się zbyt silne! Nie było opcji, musiałem wezwać posiłki, przepraszam! Zdziesiątkowali nasze wojska, przegrywamy! Evander chce spalić nasze lasy już dziś, aby odciąć drogę wrogowi do królestwa! Nie wiem kiedy, może to stać się w każdej chwili! Dextrianie nadchodzą! - Panikował i rozpaczał dowódca.

W smutnych, zrezygnowanych, szarych oczach Loana pojawił się jego dawny, pełen nadziei błysk. Teraz wiedział, co ma zrobić. Nie ważna jest teraz żałoba. Llilian nie chciałaby, aby on rozpaczał. Pragnęła, aby zrobił coś wielkiego. Trzeba ratować Salię, dzisiaj!

- Nie dopuścimy do tego! - Odparł pewnym tonem, podnosząc się z ziemi. Zwrócił się w kierunku wyjścia. - Chodź ze mną!

Po czym wyszedł. Kapotek udał się żwawym krokiem za nim, zainspirowany nagłym ożywieniem białego samca. Kayne, o dziwo, nie ruszyła za swoim obiektem westchnień. Krótko po ich wyjściu także opuściła jaskinię, a następnie udała się w swoją stronę.

Loan wraz z Kapotkiem udali się na tę samą skarpę, na której jakiś czas temu szarooki zwołał Salian. Wtedy jego próba zmobilizowania ich do buntu i walki nie udała się, a jedynym skutkiem było wyśmianie go. Teraz jednak sytuacja nie pozwalała za zwłokę. Musieli się zjednoczyć - oni, wszyscy razem, aby wspólnie stawić czoła zarówno Dextrianom, jak i Evanderowi, który przez swoją zajadłość, niedopuszczanie porażki i głupotę pragnął zniszczenia dobra własnej planety.

Loan nie wahał się. Wziął głęboki wdech w swe silne płuca, po czym zawył głośno i donośnie, aby wezwać wilki do zgromadzenia się tutaj. Kapotek postanowił pomóc mu w tym. Wyli więc razem, a ich głosy roznosiły się kilometrami, docierając nawet to najdalszych zakątków królestwa. Wkrótce zaczęli pojawiać się pierwsi zebrani. Widząc białego samca już chcieli się rozejść, lecz towarzyszący mu dowódca powstrzymał ich przed tym, zapewniając o powadze sytuacji. Kiedy zebrał się tłum, Loan zaczął przemowę tonem godnym prawdziwego przywódcy:

- Salianie! Nie możemy dłużej zwlekać i patrzeć, jak nasza piękna planeta upada na naszych oczach! Dextrianie właśnie przebili się przez naszą obronę. Evander nie potrafi zapewnić nam bezpieczeństwa! Pragnie spalić nasze życiodajne lasy! W imię czego?! Jeśli zniszczy nasz jedyny dom, nie będziemy mogli się nigdzie schować. Powymieramy, jeśli nic z tym nie zrobimy! Musimy się zjednoczyć, aby stawić czoła wrogom. Starzy, młodzi, samice, samce - każdy, kto ma kły i pazury, niech walczy! Może nie jesteśmy wyszkoleni, ale jest nas zdecydowanie więcej, niż wojsk Dextriańskich. Zafundujemy im niechybną klęskę!

Słowa białego wilka poruszyły zebranych. Dały się słyszeć niepewne szmery i szepty pomiędzy nimi. Co o tym wszystkim myśleć? Czy mu zaufać? Wątpliwości te jednak postanowił od razu rozwiać Kapotek, który był w oczach Salian bardziej zaufaną osobą niż Loan:
- Jego słowa to prawda! Sam tam byłem i widziałem, jak siły wroga miażdżą naszych! Evander postanowił spalić nasze lasy już dziś, kiedy tylko Dextrianie zbliżą się do królestwa! Nie możemy zwlekać, kiedy chodzi o życie nasze, naszych rodzin i szczeniąt! Musimy walczyć!

Tłum zaczął nabierać pewności i zapału. Wśród wilków dało się słyszeć krzyki pełne zapału "Tak, walczmy, wygramy!". Zwykli buntownicy: młodzi i starzy, doświadczeni i mniej - wszyscy razem, prowadzeni przez Loana i Kapotka ruszyli na pole bitwy. Po drodze dołączyło jeszcze kilkuset Salian, którzy nie byli pod skarpą. W ten oto sposób uzbierała się cała armia - kilkukrotnie większa od wojsk dextriańskiego króla Zutoriego.

Wkrótce dotarli na pole bitwy: rozległy, martwy, zdeptany teren pozbawiony roślinności. Nad polem bitwy rozpościerały się liczne ciemne chmury. Nagą ziemię zdobiły jedynie kamienie i żwir, a w powietrzu unosiły się drobne ziarenka piachu, ograniczając z lekka widoczność, a także dostając się do płuc wojowników. Na przeciw armii Loana maszerowały wojska Dextrii. Szli równym krokiem w pięknych, błyszczących zbrojach, depcząc łapami ciała poległych już Salian.

Nie zamierzali czekać lub się wahać - gdy tylko Kapotek wydał rozkaz, ruszyli do boju. Zutori, dowodzący na skarpie, zaskoczył się bardzo na widok nieuzbrojonego, walecznego tłumu pod dowództwem białofutrego młodzika. Nie spodziewał się takiego zwrotu akcji.
Zaczęła się walka. Z oddali obserwował ich Evander, również nie dowierzając w absurd, na który dane było mu patrzeć. Poczuł, jak wręcz kipi w nim złość, albowiem poczuł się dotknięty, urażony i zdradzony. Wściekły na swoich poddanych, postanowił i tak zrealizować swój destrukcyjny plan.

- Areianie, spraw, by ten las spłonął! - Rozkazał donośnym głosem. Czerwony kryształ zawieszony na jego szyi zaświecił złowrogo, aby po chwili wydobyła się z niego fala niszczycielskiego ognia, która zaczęła pochłaniać drzewa. Ból był dla nich tak piekący i okrutny, że zdawałoby się, iż słychać ich bolesny płacz... Gdy nagle z czarnych chmur zaczął lać obfity deszcz, który ugasił niedoszły pożar. Evander wściekł się.

A Salianie dzielnie walczyli, miażdżąc przeciwnika przewagą liczebną. Trupy padały - jeden po drugim. Lały się litry krwi. Ale zwyciężali! Loan poczuł w sobie siłę i ducha walki. Dowództwo pozostawił Kapotkowi, sam zaś począł torować sobie drogę, zabijając, aby dostać w swe szczęki tego, co to nieszczęście sprowadził - Zutoriego. Na nic się zdały próby powstrzymania go przez dextriańskich wojowników, albowiem zostali szybko pokonani przez niezłomnych Salian.

W końcu Loan stanął oko w oko z władcą lodowej planety.
Rozdział został napisany 6 kwietnia 2014 roku.

Prolog

< Poprzedni | Następny >

Historia(c): KanahaniART
Pisała Katriei
© 2014 - 2024 KanahaniART
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In